Dwie najlepsze drużyny koszykarskie tegorocznych rozgrywek Polskiej Ligi Koszykówki stanęły naprzeciwko siebie by zdobyć puchar oraz złote medale rozgrywek finałowych. To trzecie pod rząd spotkanie Asseco Prokomu z PGE Turowem Zgorzelec w finałach PLK i po raz trzeci wygrane przez nadmorski zespół.

Rozgrywki półfinałowe przebiegały pod jednakowe dyktando graczy z Sopotu oraz ze Zgorzelca. Mianowicie bez przeszkód pokonali swoich rywali 4:2. Ustalając pary w meczu o brązowy medal, tj. Anwil Włocławek oraz Energę Czarnch Słupsk, a także parę finalistów.
 
  Pierwszy mecz Wielkiego Finału nie dał jednoznacznej odpowiedzi, czy Turów będzie w stanie nawiązać w tej serii walkę. Zgorzelczanie przystąpili do tego meczu bez energii, jakby liczyli, że spotkanie wygra się samo. W przeciwieństwie do sopocian, którzy wykorzystali nieuwagę gości, aby rozstrzygnąć losy meczu w pierwszych 20 minutach. Po przerwie Turów zagrał z sercem i zaangażowaniem, co pozwoliło walczyć w Hali 100-lecia jak równy z równym, ale o nawiązaniu walki o zwycięstwo nie mogło być jednak mowy. Jeżeli w drugim meczu Turów zagra z takim zaangażowaniem i poświęceniem to będzie bardzo duża szansa na wygranie tego spotkania i doprowadzenie do remisu 1:1. 

  Zespół trenera Turkiewicza pokazał ogromną ambicję w całym drugim meczu i zostało to nagrodzone zwycięstwem w Hali 100-lecia. Tak jak można było mieć uwagi co do nastawienia zgorzelczan w pierwszym spotkaniu finału, tak w drugim meczu goście wzbili się na wyżyny swoich możliwości. Drugim atutem okazała się obrona strefowa. – To była nasza ostatnia deska ratunku, gdy przegrywaliśmy różnicą 21 punktów – mówił po meczu szczęśliwy Robert Witka. Sopocianie początkowo rozbijali ją w książkowy sposób, ale z każdą minutą było coraz gorzej. Do tego należy dodać także wygraną walkę o zbiórki, co było główną przyczyną porażki Turowa w pierwszym spotkaniu. – Tym razem zagraliśmy z większą agresją pod koszami. Nawet Edney zebrał cztery piłki w ataku – mówił po meczu zadowolony trener Turkiewicz.

  Zgorzelczanie trzecie i czwarte spotkanie rozpoczęli od świetnej obrony, szybkiej gry. PGE Turów postawił obronę, przez którą gościom bardzo ciężko było się przedrzeć. Dzięki temu notowali na swoim koncie kolejne przechwyty. Zgorzelczanie grali bardzo konsekwentnie za sprawą Edney’a i Damira Miljkovicia. W drużynie Mistrzów Polski doskonale spisywali się Qyntel Woods, David Logan oraz Daniel Ewing. Sopocianie jednak twardo realizowali polecenia swojego szkoleniowca. Gospodarzom nie udało się zbyt zmienić przebiegu rozgrywek, nie pomógł także doping kibiców ze Zgorzelca którzy robili wszystko by stać się „szóstym zawodnikiem” na parkiecie hali sportowej w Zgorzelcu. Poprzez nieuwagę zgorzelczan, a przede wszystkim dobrą i twardą grę Prokomu sopocianie 
wywieźli ze Zgorzelca jakże cenne 2 zwycięstwa. W ten sposób ustalając wynik rozgrywek na 3:1

  Przed piątym spotkaniem w Hali 100-lecia większość osób była przygotowana na świętowanie. Mało kto przypuszczał bowiem, że po dwóch wygranych w Zgorzelcu, prowadząc w serii 3:1, Asseco Prokom przegra kolejny mecz we własnej hali. Zespół gości nie przyjechał jednak na egzekucję. Drużyna Turowa zgodnie z zapowiedziami od pierwszych minut postawiła sopocianom bardzo ciężkie warunki. Qyntel Woods nie był w pomóc swoim kolegom. Dopiero pojawienie się na parkiecie Filipa Dylewicza pozwoliło nieco uspokoić sytuację, w drugiej kwarcie do pracy wziął się Woods. Amerykanin wreszcie znalazł sposób na obronę gości i bezlitośnie zdobywał punkty. Nawet gdy nie trafiał, potrafił zebrać piłkę po swoim rzucie i dobić ją do kosza. Początek trzeciej kwarty przypomniał kibicom przez chwilę fatalne drugie spotkanie. Przez prawie pięć minut gospodarze nie potrafili zdobyć punktów, a Turów mozolnie odrabiał straty. Pięknymi podaniami popisywał się Edney, lecz nie miało to jednak większego wpływu na wynik, który i tak nie był korzystny dla gości. W ostatniej kwarcie na trybunach panowały głównie przygotowania do fety. Kibice raz po raz wykrzykiwali nazwisko swojej gwiazdy – Qyntela Woodsa, próbując wpłynąć na decyzję o przyznaniu nagrody MVP. W czwartej kwarcie skrzydłowy Asseco Prokomu pokazał jeszcze kilka swoich magicznych zagrań i w 36 minucie, przy osiemnastopunktowym prowadzeniu gospodarzy, trener Pacesas ściągnął go z parkietu, dając kibicom szansę pożegnania swojego ulubieńca owacjami na stojąco. Mecz kończyli w obu zespołach gracze rezerwowi, a sopocianie ostatecznie wygrali 96:74.

  Bohaterem decydującego spotkania był nie kto inny jak Qyntel Woods, który zdobył 28 punktów, a do swojego dorobku dodał jeszcze 9 zbiórek i 6 asyst. Był to jego najlepszy występ w tych finałach, co tylko potwierdziło słuszność przyznania mu nagrody MVP.


  Sopocianie wygrali tym samym całą serię 4-1 i po raz szósty z rzędu mogą cieszyć się z mistrzostwa Polski. Na specjalnych okazjonalnych koszulkach pojawiła pojawił się napis „to be continued…” (ciąg dalszy nastąpi), co jest już zapowiedzią walki o tytuł w kolejnym sezonie. Póki co sopocianie przeszli do historii, gdyż tak długiej serii mistrzostw nie miała dotąd żadna drużyna w Polsce.